Kategorie blog
Odklejony od monitora - cz. I
Odklejony od monitora - cz. I

               Nigdy bym nie przypuszczał, że konie zaczną w moim życiu odgrywać aż taką rolę… Ja, człowiek, który na co dzień siedzi za biurkiem, z oczami wpatrzonymi w monitory, poddający się rytuałom biurowej pracy, biegam od czasu do czasu z wiadrami świeżej wody, kostką siana pod pachą jakbym krzyczał „uwaga, niosę telewizory!”. Zaglądam do boksu, gdzie stoi, tak to mogę chyba już nazwać, kolejny członek rodziny. Biorę w dłoń szczotkę, wyczystkę do kopyt, wkręcę hacele, nałożę czaprak, przyniosę ogłowie, zadbam o derkę, rozejrzę się ile jest musli, ile granulatu, a może trzeba sieczki… Jeszcze tak nie dawno, a te wszystkie pojęcia były mi OBCE!!! TOTALNIE OBCE!!! Ja, człowiek z biura! Wiedziałem, że są konie. Tyle i tylko tyle. Historia jednak potoczyła się zgoła inaczej. Część z niej przespałem, czego wielce żałuje, ale w części odkąd zostałem „wkręcony” jestem jej drugoplanowym aktorem. Wiecie co? W pewnym sensie, jest to rola życia. I jestem z niej dumny. Jak do tego doszło? A no tak.

               Ileś lat temu, wybaczcie ale nie pamiętam, mała jeszcze nasza córeczka zaczęła wołać „koniki, koniki i że ona chce na koniki”. Na posterunku była małżonka. Dzieci przecież trzeba rozwijać wszechstronnie. Rozeznać, czy pewne wstępne zauroczenie stanie się pasją życia, odkryje w sobie talent, czy jest wyłącznie chwilowym doświadczeniem. Zaczęli – córka i małżonka -  jeździć na jakieś koniki. Od tego momentu zaczyna się mój etap „przespania”, zatem wybaczcie jeśli będę mówił przez mgłę. Sytuacja trwa jakiś dłuższy okres czasu. Wygląda to tak, że ja otrzymuję informację „-Jedziemy na konie”, a ja jakby stojąc obok, biernie, mówię „OK”. Nie robi to większego wrażenia. Gdzieś tam jadą na koniki. I tak, takie akcje powtarzają się. Cyklicznie, tydzień w tydzień, miesiąc po miesiącu. Raz jest to dwa dni w tygodniu, raz więcej. Nie wiem, to moja mgła: nie wiem jaka częstotliwość jazd oraz tracę czasami wątek, gdzie ta jazda. Miejsc było kilka. Tego dowiedziałem się już później. W tym czasie mój nos był w monitorach – tak teraz sobie tłumaczę ten okres. Natomiast w domu ni stąd ni zowąd zaczęły pojawiać się pewne przedmioty, które związane były z końmi. Jak teraz na to patrzę z innej perspektywy, było to pewnego rodzaju wołanie o zwrócenie uwagi. Ale wiecie, ja cały czas nos w monitory…

               Pierwszy sygnał, który zanotowałem w tej mgle, bo troszkę mnie zdziwił, że córka chce jeździć w stajni sportowej, że już tam byli, że jest ok, że są skoki, że jest trener, że można coś porobić i że można pojeździć na zawody. Taki komunikat trochę mnie zdziwił. Bo do tej pory było w mojej świadomości „gdzieś tam jeżdżą”. A tutaj, że zmiana, że ciut dalej trzeba się przejechać samochodem, no i że jakiś sport. Dalej wlepiony w ten monitor, przyjąłem do wiadomości. Natomiast co warto podkreślić, w tym wlepieniu, odnotowałem fakt – sport. I dalej jak klepałem w klawiaturę, tak sobie klepałem, a czas biegł… W wybranych momentach docierały do mnie informacje: „ - Dzisiaj trenowaliśmy na placu ujeżdżenie”. Co to jest ujeżdżenie pytam? Albo „- Dzisiaj były pierwsze próby skoków” – co było, dopytuje? I tak powoli przekazywane mi są informacje o życiu w stajni sportowej. Z perspektywy czasu, myślę sobie, że to był plan. Dobry plan. Uknuty przez żonę i wtedy nastoletnią córkę. Pisały dla mnie scenariusz roli jak w filmie. Dozowały informacje. Wiedziały, że jeżeli przekażą za dużo – trafi w pustkę. Jeżeli za mało, totalnie nie zwrócę uwagi, bo przecież oczy wlepione w monitor i są ważniejsze sprawy.

Aż doszło do sytuacji, w której musiałem pojechać do stajni. Od tego momentu zaczynam kojarzyć świadomie fakty. Zaczynam widzieć, już jakby przez mgłę. Dla mnie, właśnie od tej chwili zaczyna się film pt. „Konie”. Chyba zacząłem czytać pierwsze wersy napisanego scenariusza.

Jak to pamiętam? Był w miarę słoneczny dzień, po południu - to też mogło dodawać uroku, bo chyba tego w scenariuszu dziewczyny nie przewidziały. Zajechałem pod wskazany adres. Przyszło mi odebrać pociechę z zajęć. Wjechałem na teren stajni. Zaparkowałem samochód. Gdzieś w oddali jakiś ruch. Ciężko dostrzec kto, ale osoby jeżdżą na koniach. Teren wygrodzony białymi barierkami. Naturalnie, nie znając nikogo, zmierzam w tamtym kierunku. Pewno się dowiem, gdzie jest moja pociecha. Podchodzę. I od razu nadziewam się na właścicieli ośrodka.

„ - Dzień dobry” – mówię.

„ – Dzień dobry” – odpowiadają.

„- Gdzie jest moja córcia? ” – i podaję imię pociechy, bo przecież ani oni, ani ja się nie znamy…

„- A tam, jeździ, jeszcze nie skończyli” – słyszę w odpowiedzi.

Słyszę coś jeszcze. Oni doskonale się orientują kim jestem. Czyżby, działo się coś za moimi plecami beze mnie? Czyżby córka i żona opowiadały o tacie wlepionym w monitor? Ponieważ do końca zajęć jeszcze chwila, zaczyna się rozmowa. Szczegółów nie pamiętam, ale wiem, z jakimi uczuciami wyjechałem stamtąd. Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się lata. W skrócie można powiedzieć, zagrała chemia. Dwa światy: ja, człowiek biura i nowoczesnych technologii i oni, pasjonaci na co dzień natury i koni. Wracając autem do domu, sam się dziwiłem, ale zacząłem zadawać wiele pytań córce. „Ale co to jest? Jak to się odbywa? O co chodzi?” – nie pamiętam dokładnie, ale tego był zalew, że chyba córa „wymiękła” zmieniając temat rozmowy. Tak jakbym chciał w jednej chwili dowiedzieć się wszystkiego i znać każdy aspekt. Ten moment żartobliwie wspominam, że w tej mojej mgle, musiała paść iskra. Do jej powstania przyczynili się wszyscy, których obecnie głęboko przechowuję w sercu: żona, córka, oraz właściciele tego wspaniałego miejsca - stajni sportowej.

Zatem jeśli padła iskra, to zaczyna się powoli tlić. Pytam w domu, kiedy następnym razem odebrać z zajęć? Jadę zaciekawiony. Znowu, coś tam dzieje się na placu. Dziwne ćwiczenia – dopiero potem zostaje uświadomiony, że to ujeżdżenie. Cały czas trwają rozmowy z właścicielami ośrodka. Mam to szczęście, że gdy jestem, otaczają mnie swoją opieką. Wiecie, ja dopytuje o różne aspekty. Totalny laik. Im nie brakuje cierpliwości. Odpowiadają, wyjaśniają, rozmawiamy też o innych tematach niż konie. Dochodzę do wniosku – tutaj chce się być. Moje wizyty zaczynają się nie tylko na koniec lekcji. Zaczynam przywozić pociechę, przed rozpoczęciem lekcji. Zostaje wkręcony w cały aspekt przygotowań. Poznaje kuchnię całego tego zamieszania. Nie mogę natomiast wyzbyć się jednego. Koń, to duże zwierzę, a przy nim krzątająca się nastolatka. A ja – nie chce powiedzieć „sram po gaciach”, ale tak: boję się na maksa! Facet spędzający żywot przed monitorem, wymięka w totalnej konfrontacji z naturą! Dla mnie wszystko tutaj jest obce i intrygujące zarazem. Natomiast postanawiam zaufać. Skoro córka potrafi, a przy okazji wyjaśni jak postępować, do tego właściciele miejsca wspierają mnie i tłumaczą jak postępować, to dlaczego ja nie miałbym zrobić prostych czynności z koniem? No i tak uczę się tego, co kiedyś było dla ludzkości codziennością. Obcowanie z naturą.

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, coraz częściej jestem gościem stajni. A to przed rozpoczęciem zajęć, a to po skończeniu. Nawet nie zauważyłem, ale intensywność zajęć zaczyna się zwiększać. Jest plan. Odznaka jeździecka i zawody. W tej pierwszej towarzyszy żona, w tych drugich – wspólnie. Jedne zawody pamiętam jakby były wczoraj. Skoki. Nie chodzi o wysokość przeszkód. Chodzi o sformalizowaną rywalizację. Po konkursie wiadomo nad czym trzeba pracować, bo nastąpiła weryfikacja. I znowu mijają dni i tygodnie, kiedy pojawiam się w stajni. Dowiaduje się coraz więcej, ale coraz więcej zaczyna mnie intrygować to współzawodnictwo.

Nie zdawałem sobie sprawy, ale właściciele ośrodka w którym ćwiczyliśmy, mieli zdetonować dla mnie dopiero prawdziwą bombę. Po pierwszych odznakach i jakichś konkursach współzawodnictwa, usłyszałem:

„- Wiesz, my tak naprawdę to jeździmy WKKW”

„Co?! ” – zapytałem

Od tego momentu, znika kochani moja mgła. Zaczynam widzieć wszystko. Wyraźnie. Sekunda po sekundzie. A scenariusz, który napisały córka z żoną, czytam każdego dnia. Ale o tym, co wydarzyło się potem, w kolejnych odcinkach.

                                                                                                                                                                   3majcie się

Marcin

                                                                                                                                     Tata, odklejony od monitora

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl