- Co jeździcie? – dopytuje…
- WKKW – odpowiadają – Wszechstronny Konkurs Koniach Wierzchowego, to taka dyscyplina, olimpijska. Składa się z trzech elementów: ujeżdżenie, skoki no i oczywiście próba terenowa…
O ile ze skokami i ujeżdżeniem byłem troszkę zaznajomiony bo miałem już okazję widzieć co się dzieje na parkurze, o tyle próba terenowa była czymś nowym. Natomiast szybko pokojarzyłem. Acha, to chodzi o ten plac w oddali, na którym są takie dziwne stałe przeszkody. To to się skacze? Matko jedyna! Teraz, z perspektywy czasu, sam uśmiecham się do siebie, że jeszcze wielu rzeczy nie wiedziałem. Może to i lepiej dla tamtego czasu. Miałem się przekonać, że zgodnie z potocznym powiedzeniem „Nie takie rzeczy ze szwagrem się robiło…..” już niebawem miałem być uczestnikiem dodatkowych atrakcji. Ale do rzeczy.
Zacząłem pojawiać się częściej w stajni. Częściej też dopytywałem córkę, „a kiedy będą skoki”? Zawsze z chęcią jeździłem i do tej pory jak mogę, jeżdżę, pogapić się. Co najfajniejsze, przez takie patrzenie człowiek naprawdę się uczy. Mimowolnie słuchasz co mówią trenerzy. Na początku, nic jako obserwator nie kapujesz, ale to przychodzi z czasem. I zaczynasz dostrzegać. Tutaj poszło bardzo fajnie, tutaj coś nie do końca pykło, a innym razem „ale wepchnęła go w przeszkodę”. Uczysz też ogarniać się z koniem, bo zawsze będzie sytuacja: weź potrzymaj, przynieś to i to, czy możesz poprawić… I wtedy dowiadujesz się, że istnieje takie pojęcie jak LUZAK. Chodzi o to, że musisz w każdej chwili wykazać dużo luzu, bo inaczej krew Cię zaleje w dłuższej perspektywie. Ale nie powiem, sprawiało to pewnego rodzaju satysfakcję. Jesteś uczestnikiem wydarzeń, jesteś do czegoś potrzebny, no i w końcu – jest okazja żeby się poruszać i nie myśleć o tym co zostawiłeś na biurku lub co wyświetla właśnie monitor.
Zatem jeżdżę na te skoki. Czasami też towarzyszę w zajęciach z ujeżdżenia. Na początku, wydawało mi się, że to chyba prostszy temat. W jakim ja byłem błędzie! Powiem Wam tylko tyle. Na dzień dzisiejszy, jeżeli jesteśmy na zawodach, to nie mogę ze stresu patrzeć na ujeżdżenie. Skoki i próba terenowa czyli tzw. kross przychodzą łatwiej. Ale ujeżdżenie?! Najlepiej jak mi już ktoś zda relację „po”, co tam się wydarzyło. Ja nie patrzę. Nie mogę! Nie wiem, może to też element jaka krew płynie w końskich żyłach, ale o tym napiszę w dalszych częściach.
W końcu przychodzi ten dzień, że będzie trening na krosie. No!!! To ja jestem pierwszy kibic. Jadę zobaczyć co się będzie działo. Trening skonstruowany był tak, że było kilkoro jeźdźców, na różnym poziomie. Miałem więc szansę zobaczyć zarówno małe jak i duże przeszkody w akcji. No i już wtedy wiedziałem, że występuję w odcinku „MAMY CIĘ”. Nie wiem jak to wytłumaczyć. To złożenie chyba wielu elementów. Pierwszy jaki nasuwa mi się na myśl: ta bliskość natury. Kros ustawiony był w takim miejscu, że las dookoła, godzina popołudniowa, piękne światło. Taki wiecie – klimat 100% natury dla kolesia z biura. No i jeszcze w otoczeniu koni, które stępują. Jeźdźcy przygotowują się, ale też i rozmawiają między sobą. Powiedziałbym, że klimat sielankowy. Zaczynają kłusować, jednym słowem rozgrzewają się. Konie też jakby przeczuwały, że troszkę pobiegają. Nie, nie są nerwowe, raczej podekscytowane tym, że za chwilę będą skoki. Drugi element, to taki, że jak już zaczęli skakać, to dociera do mnie, że tutaj nie ma miejsca na pomyłkę lub zawahanie. Albo jedziesz i skaczesz, albo … no właśnie. Scenariuszy może być kilka. Od tych łagodniejszych do tych poważniejszych w konsekwencjach. Wolę nie myśleć. Natomiast od razu dociera do mnie, że to czego nie widać na parkurze w skokach, uwidacznia się ze zdwojoną siłą na krosie. Relacja koń-jeździec. To wzajemne zaufanie. Ono potęguje się, im dłużej zestawiona jest stała para. Jeździec, bo zna konia, zna jego zachowania, słabe i mocne strony. Koń, bo ufa jeźdźcowi i reaguje na jego sygnały. Do tego stopnia buduje się relacja, że czasami jeździec powie: „żebym się tylko z nim zabrał” – zda się na konia. Pewno w tym temacie można by napisać nie jedną książkę. Ja mówię, jak to odbieram.
Trzeci element: bo są trzy najpiękniejsze obrazki na świecie: Kobieta w tańcu, Żaglowiec pod pełnymi żaglami oraz Koń w galopie. Tym razem chodzi tu o ten galop. Koń na krosie prezentuje pełnię swoich możliwości. Siła i wdzięk. Szybkość i precyzja. Cudowny obrazek.
I tak miałem przyjemność brać już regularny udział w treningach na krosie. Przyszedł też czas na pierwsze zawody WKKW. I tutaj znowu wydarzyło się „MAMY CIĘ”. Otóż na zawody, ze względu na porę letnią, ekipa ze stajni pojechała z namiotami. I wtedy odezwało się we mnie, młodzieńcze, harcersko-podróżnicze życie. Coś czego nie doświadczałem już od wielu lat. Różnica tylko taka, że był z nami koń. Pomijając całą otoczkę spraw zawodów, trzeba było, wiecie: rozbić namiot, napompować materace, zorganizować stoliki i krzesełka, przygotować kuchenkę polową. Wieczorem jest okazja posiedzieć w szerszym gronie, pogadać, pożartować. Jednym słowem czas na integrację. Nie tylko w gronie osób ze stajni, ale też osób, które widzę po raz pierwszy w życiu. W tych zawodach WKKW jest właśnie to coś. Czuje się taki rodzinny klimat. Nie żartuję.
Oczywiście, wyniku tamtych zawodów nie pamiętam. Nawet nie staram się sobie przypomnieć, bo nie to jest najważniejsze. W grafiku pojawiły się kolejne wyjazdy. W ten sposób stałem się luzakiem na zawodach WKKW i obserwatorem zarazem.
Z racji, że córce w głowie zostało już tylko WKKW i o niczym innym nie chciała słyszeć po tych naszych wyjazdach, pojawił się inny temat. Również dosyć dobrze pamiętam ten dzień. Już w naszej stajni, stojąc oparty o barierki parkuru i obserwując trening, pada zdanie, które jeszcze bardziej odklei mnie od monitora:
- „Słuchaj, jeżeli chce jeździć (czyt. córka) dalej, trzeba by znaleźć odpowiedniego konia …”
No i się zaczęło... Ale o tym, już w kolejnej części.
3majcie się
Tata, odklejony od monitora